sobota, 14 lutego 2009

Wolniej.

Przełamuję pierwsze lody po długiej wstrzemięźliwości piśmienniczej *wtf?!*
Bo denerwuje mnie twój opis na gadu gadu i to, że ze mną nie rozmawiasz już przez telefon.
Dla ciebie, tej konkretnej, bo tak jak ja lubisz bawić się w udawanie, idealizowanie i uogólnianie.



Kiedy wyjrzałem przez okno, jedyne co dostrzegłem to wszechobecna biel. Nie było to dziwne. Zima. Lubisz miękkość śniegu, a ja jego chłód. Drażnisz mnie swoim wesołym spojrzeniem. Rozmawiasz przez telefon, szepczesz czułe słówka, patrząc na mnie jak gdybyś właśnie planował moją imprezę urodzinową, która ma być niespodzianką. Trzymasz aparat przy uchu i śmiesz prawić o miłości nie ze mną, a z nim. Przykro mi, że nasze uczucia i zachowania są takie niedojrzałe. Szukasz pocieszenia, bo ja miałem cię dość. Bo za dużo wymagałeś, a przecież to dopiero był początek. Śmiejesz się, twoje oczy błyszczą, zaciskam dłonie w pięści. Kłamiesz. Nie znasz umiaru nawet w słowach. Mógłbyś rozmawiać godzinami o niczym konkretnym. Jeśli cisza mówi o człowieku, to o tobie nie powiedziałaby zupełnie nic. Zatapiam górną wargę w białym, słodkim winie, które kupiłem w supermarkecie z nadzieją, że może wypijemy je razem przy kolacji. Ale ty zaraz będziesz wychodził, więc nie ma sensu, bym czekał z jego otwarciem. Zabawne – nawet nie wyszedłeś, a ja już zachowuję się jakbyś miał nigdy nie wrócić. Upajam się ostatnią chwilą, kiedy mogę oddychać tym samym powietrzem co ty. Mówisz, że zaraz zejdziesz na parking, zamykasz klapkę telefonu, udaję, że wpatruję się w neon za oknem.
Czas, w takich momentach, płynie dwa razy wolniej, a ludzie, których w gruncie rzeczy nienawidzisz, tylko ociągają się z odejściem. Zegar wybija ósmą, jednak granat nieba przypomina mi raczej mrok jaki przynoszą ze sobą ostatnie westchnienia nocy. Jakby była szósta rano, w środek zimy, samochody jadą ostrożnie, a ludzie śpieszą się jakoś wolniej. W świetle latarni widać każdy płatek śniegu, opadają powoli, jakby tańcząc prowadzone przez wiatr. Upite swoją odebraną wolnością, złudnymi nadziejami. Że może jeszcze trochę, że może jeszcze raz zatańczą w powietrzu, że nie będą takie, jak inne. W końcu opuszczone zlewają się w jedną całość. Śnieg. Poddany wszechobecnemu uogólnieniu. Zginęły setki ludzi, milionowe straty finansowe, zapowiadane opady śniegu.
Twoja twarz przysłania mi widok. Przy tobie nie jestem jednym z wielu. Całujesz mnie, odchodzisz, sądząc, że wszystko co po tobie pozostaje, jest wszystkim, czego chcę.

1 komentarz:

  1. Przełamuj lody jak najczęściej :)
    Ficzek jak zawsze pełen emocji, a mimo to... Taki pozbawiony ich, ciekawy kontrast. Jak Ty to robisz, że piszesz takie krótkie teksty, które są takie pełne sprzeczności? Lubię to :)

    OdpowiedzUsuń