niedziela, 29 marca 2009

Jesień mnie nie intryguje.

Fick popełniony jakiś czas temu. Bo Marcel się ulitował nad znudzoną Nyaa'ą. I napisał z nią ficka.
Jak zwykle Marc - nadałaś mu kolorów <3
Hołp ju lajk it.
Na pół z Marcelkiem <33333



Tak bardzo chciałem powstrzymać potok łez, który niczym piasek, przepłynął mi przez palce i roztrzaskał się gdzieś na płaskiej tafli, wsiąknął w kaszmirowy dywan, ociekając po nadgarstkach poprzez dłoń, aż po brudne od rozgrzebywania wspomnień paznokcie.
Wszystko przemija. Ale dociera to do człowieka dopiero któregoś jesiennego poranka, kiedy spoglądając przez okno, nie jest w stanie dojrzeć tego, co jak śmiał przypuszczać, widział jeszcze wczorajszego wieczora. To śmieszne. Wiara, jaką pokładamy w nasze domysły, fakt, że darzymy zaufaniem niegodne uwagi presumpcje. Choćby wiatr frywolnie hulający za oknem. Idiotyczne, nawet on nieprzyzwoicie radosnymi igraszkami zdaje się nienawistnie zaprzeczać ulotności naszego jestestwa. Zdaje się być niegroźnym, może jedynie odrobinę nieprzyjemnym, a w najmniej spodziewanym momencie podrywa z ziemi tumany kurzu, sypiąc w oczy egzystencjalnym popiołem.
Życie zaskakuje. Nawet nie zdążysz wypowiedzieć „żegnaj”, nim zorientujesz się, że odchodzisz. Nie zdążysz zadedykować swojego ostatniego tchnienia osobie, której imię układa się na twoich ustach w chwili, kiedy i ty przemijasz. Znikasz nagle, bez ostrzeżenia, kiedy w ustach masz jeszcze smak porannej kawy, a pościel nie zdążyła jeszcze naciągnąć chłodem sypialni. Boisz się? Przeraża cię to zgoła niewłaściwe zachowanie? Daj spokój, umieraliśmy tyle razy, że strach już dawno powinien ulotnić się do atmosfery i przestać zawracać nam zapracowane głowy, ogarnięte pragnieniem poszerzania horyzontów i samorealizacji. W końcu o to chodziło, prawda? O spełnienie, którego nie mogliśmy doznać, stąpając po tym samym gruncie, poprawiając włosy, lśniące w promieniach wiosennego słońca i zatapiając się we współodczuwaniu.
Czasami myślę, że mogło być inaczej. Mogliśmy się urodzić jako zupełnie inni ludzie, na innej płaszczyźnie, jako robak czy inne wolne stworzenie, które robi wszystko ufając swoim instynktom, a one nie zawodzą. My zawiedliśmy tylko o dwa razy za dużo; modląc się każdego wieczora o jak najszybsze spotkanie i wystukując w klawiaturze telefonu słowa, których nigdy byśmy nie wypowiedzieli. Zbyt piękne, by móc je usłyszeć, nagrać i odtwarzać w kółko, raz za razem.
Mimo wszystko, nie powinniśmy niczego żałować. Wiesz, czasem zastanawiam się czy odgłos twoich kroków to tylko imaginacja. Czy skrzypienie fotela, w którym przesiadywałeś godzinami istnieje jedynie w mojej głowie, czy faktycznie nastrój tamtych dni jest obecny w powietrzu, jakie mnie otacza; w barwach nocy, oplatających moją egzystencję; w kamieniach rozsypanych na pamiętnym podjeździe i w brukowanej kostce przed domem. Naprawdę jesteś tuż obok? Chciałbym potrząsnąć głową i wyrzucić z niej tę oczywistą niedorzeczność. Zbyt wiele się zmieniło, abyś - ot tak - mógł ponownie pojawić się w moim życiu. Zbyt długo byliśmy zamknięci w jakiejś nędznej tabakierce. Nawet, jeśli była ona przesycona słodką wonią fioletowej lawendy i bezpiecznie otulona kokonem uczuć, jakie dawniej byliśmy w stanie z siebie wykrzesać.

* * *

- Musisz naprawdę bardzo lubić czekoladę - roześmiał się blondyn, widząc jak rudowłosy dzieli na kostki, trzecią już, tabliczkę czekolady o truskawkowym nadzieniu.
- Bo widzisz, to jest prawie jak rytuał. Palenie fajki pokoju, braterstwo krwi, jakieś pseudo zachodnie łamanie się opłatkiem. Rozumiesz? - zapytał podekscytowany, z iskierkami wesoło igrającymi w oczach. - To co wisi w powietrzu; bezsprzecznie wyjątkowe.
- Ale, póki co, siedzimy na ziemi, chowając się przed twoim menadżerem w schowku na miotły. Chyba nie tak wygląda pseudo zachodnie łamanie opłatka - odparł ze śmiechem Akito, opierając się o ścianę. Pokręcił przecząco głową, kiedy rudowłosy podsunął mu pod nos czekoladę. Tamten jedynie przewrócił oczami.
- Ale w tym tkwi cała magia! Kurz, pajęczyny, środki do konserwacji podłogi. Czy wyobrażasz sobie coś lepszego? - pytał entuzjastycznie, nie przejmując się reakcją chłopaka. - Zresztą, nieważne - dopowiedział pośpiesznie. - I zjedz trochę, czekolada nie gryzie - zamyślił się, usiłując go przekonać. - W przeciwieństwie do mnie, nie sądzisz? - roześmiał się, biorąc kawałek czekolady do ręki, próbując po raz kolejny wcisnąć ją do ust blondyna.
- Zjedliśmy już dwie, umieram – mruknął tamten z obrzydzeniem. - Wolałbym domowe zacisze, dywan, telewizor, jakiś film na dvd i te sprawy. Ale jak wolisz, w końcu to ty jesteś sławny i możesz mieć takie zachcianki - roześmiał się nieco zawistnie, obrzucając spojrzeniem miotłę, którą raz po raz trącał nogą. Saga prychnął rozjuszony.
- Biedna miotła. Biedny Akito-Domator. W końcu biedny ja-gwiazdka o wciąż niespełnionych zachciankach - wymieniał, szczególnie podkreślając ostatnie. - Ale może jeszcze po kostce, hmm? - zapytał, niespodziewanie zmieniając ton i uśmiechając się przymilnie.
- Ale to ostatnia. A potem wracasz nagrywać album - zarządził blondyn, śmiejąc się pod nosem. Pozwolił Sadze włożyć sobie do ust ostatnią kostkę czekolady, po czym oparł głowę o ścianę, wpatrując się uparcie w ledwie trzymającą się sufitu jarzeniówkę. - Wracam za tydzień do Nagoyi - powiedział beztroskim tonem, jak gdyby mówił o imprezie sprzed tygodnia albo o skokach narciarskich nadawanych w telewizji.
- Moje zachcianki twierdzą, że wolą cię na moim dywanie, przed telewizorem, z dvd i te sprawy - rzucił niezadowolony Saga, próbując wepchnąć mu do ust więcej truskawkowej rozkoszy. - Stanowczo wolą - podkreślił.
Akito odwrócił głowę tak, by rudowłosy nie miał dostępu do jego ust.
- Ja jednak twierdzę, że rozłąka dobrze nam zrobi. A przynajmniej mnie. Przez ciebie tyję jak nigdy wcześniej – dźgnął palcem wyimaginowane fałdy tłuszczu na brzuchu.
- Chcesz się mnie pozbyć! Ha! - oskarżył go, samemu zajadając się czekoladą. - Ale nie martw się, regularnie będę wysyłał ci czekoladki - zastrzegł z szerokim uśmiechem. Akito zrobił minę jakby chciał powiedzieć "mój pies się ucieszy", spoglądając na beztroskiego Sagę z nie lada zazdrością. On też tak potrafił! Być takim chłodnym, olewającym pracę, zajadającym się czekoladkami i uciekającym z prób gwiazdorem. Saga miał już wszystko: jego zespół był sławny na całą Japonię, ba! na cały świat!, Saga był bogaty, miał spore mieszkanie w Tokio i dużo kontaktów. A on? Posłał rudowłosemu kolejne, tym razem lekko zmieszane spojrzenie. Zazdrościł mu, cholernie mu zazdrościł.
- Powinieneś już iść, nie sądzisz?
Ależ oczywiście, że powinien iść! Albo raczej w ogóle nie powinien tutaj przychodzić – znowu Nao wytarga go za włosy i potraktuje jak nieposłusznego, młodszego brata. Ale przyszedł. Zawsze przychodził. Co więcej, najczęściej to on oferował, że się zjawi. I bądź tu człowieku refleksyjny! Dziel się czekoladą. Dziel się sobą. A potem odejdź, jak mechaniczny robocik na korbkę; taka twoja rola, cholera!
- Skoro tak mówisz. - stwierdził chłodno, odwracając wzrok i przenosząc go na swoje kolana.
- Nie bądź głupi, przecież musisz pracować. - Roześmiał się z paniką Akito, gładząc Sagę po włosach.
- Nie przez cały czas. - Rudowłosy upierał się niczym zbuntowany nastolatek, lecz w końcu skapitulował, unosząc ręce w obronnym geście. - Dobra, już dobra. Bo niedługo będę się zapożyczać na czekoladę. - Jego wybitnie wyrafinowany żart zawisł w powietrzu.
- Przez cały czas to ty się raczej wykręcasz od pracy, niż pracujesz - roześmiał się Akito, widząc naburmuszoną minę swojego partnera. - To ja wyjdę pierwszy. - Uśmiechnął się, wstając z podłogi.
- Powodzenia w Nagoyi - rzucił, tym razem wykręcając się od spojrzenia na blondyna.
Akito uśmiechnął się lekko przez ramię. Nie odpowiedział, złapał za klamkę. Saga z trudem powstrzymał chęć złapania jego dłoni i odwrócenia w swoją stronę.
Jak on perfidnie nic nie rozumiał!
Wyszedł.

* * *

Więc zaśnij grudniową nocą, ogrzej się wspomnieniami. Spójrz jak wiśniowo klei się ciemność. Czy to nie wspaniałe? Wiesz, to przykre, ale nie mogę wyzbyć się wrażenia, że istniejemy jedynie w czasie przeszłym. Trochę jeszcze czuć miętę, w powietrzu unosi się zapach róży, gdzieś tam zapachnie koper, ale... To nie to samo? W cholerę z tobą, nawet truskawki nie są tak samo słodkie, jak wcześniej. Tegoroczne lato poskąpiło nam słońca, ale myślę, że ty i tak promieniałeś. Pachniałeś deszczem. Wirowało mi w głowie od twojego zapachu. Kiedy muskałeś delikatnie opuszkiem palca mój chłodny policzek, wiedziałem, że to tylko p r a g n i e n i e. Twoja cholerna chęć sławy, dorównania mi, który tak bardzo nie chciał, byś stał się maszyną, byś pozostał dla mnie jedynym, kruchym w mych dłoniach, ale silnym na zewnątrz, smakiem szczęścia. Namiastką nieba, które gdzieś kryje się na ziemi. A może metalicznego posmaku piekła? Nieważne. Gdybyś tylko był, wszystko stałoby się o wyjątkowe. Nawet łzy, bo te, byłyby słodkie.
Wiesz co chciałbym teraz zrobić? Przyłożyć własne czoło do twojego i patrzeć ci w oczy. Z bliska. Liczyć rzęsy i nawet nie mrugnąwszy, traktować o słowach najważniejszych. Słowach, które od dawna tętnią życiem we mnie. W każdej sylabie innych wyrazów, zbyt małych, aby nazwać je wartościowymi. Zbyt małych, aby w ogóle je wypowiadać. Mówiłbym o uczuciach, bo wiesz, uczucia nie umierają. Tętnią w żyłach, potem, gdy umieramy, tętnią w ziemi. Nie wierzysz? Racja, rzadko wierzyłeś w cokolwiek. W twoich oczach zawsze malował się ten sam chłód, o którym w kółko powtarzałeś, karząc mi zmywać po obiedzie, jak i odsunąć się od ciebie, kiedy byłeś zmęczony, a następnego dnia miałeś kolejną próbę i koncert. Zawsze kariera była dla ciebie na pierwszym miejscu, ale wiem, że gdybym cię nie wspierał, na drugim, trzecim i jeszcze następnym byłaby po kolei kariera, kariera i znów kariera. Kiedy byłem blisko, czułem, że twoje przegniłe nieco serce, biło (choć musiało) dla mnie. Nie powiem, bym był tym faktem całkiem usatysfakcjonowany, niemniej jednak wystarczało, dopóki utwierdzałeś mnie w przekonaniu, że tak, owszem skarbie, kocham cię.
A potem przestałeś. To był stanowczo zbyt gwałtowny przeskok – ot tak, stałeś się zgorzkniały i wiecznie z życia niezadowolony. Milczałeś zbyt długo i za bardzo bezsensownie. Milczałeś nawet, gdy prosiłem, abyś przestał. Robiłeś to z przekory? Dla zasady? Nie wiem, jednak z całą pewność w milczeniu można zawrzeć zbyt wiele chybionych przekazów. A może one wcale nie było nietrafne? Może po prostu chciałem tak myśleć? Może w ogóle wszystko co czuliśmy było pustką, wypełnioną interpretacją wszechobecnych niedomówień, a my sami, zepsuci do szpiku kości, przesyłaliśmy sobie piękno urwanych oddechów jedynie z przyzwyczajenia?
Ale teraz nie ważne, jak bardzo wtedy cierpiałem. Chciałem cię wspierać. Kochałem słuchać jak śpiewasz. Dotąd mogłem słyszeć twój śpiew niemal codziennie, teraz kiedy tylko natknąłem się na jakąś stację w radiu, która puszczała kawałki zespołów, takich jak twój. Tych, jak to określano, "zespołów z przekazem". Nie doceniali was, dobrze o tym wiedziałeś. W twoich oczach gościła jedynie zazdrość, kiedy widziałeś mnie w telewizji, kiedy idąc ze mną ulicą ludzie oglądali się właśnie za mną i szeptali, kiedy tylko spojrzałem na jakąś dziewczynę, bądź za bardzo zbliżyłem się swoją dłonią do twojej. Z czasem przestało mnie to bawić. Chodziłem na twoje koncerty, nawet jeśli miałem w pracy urwanie głowy, nawet jeśli grałeś je na drugim końcu kraju, w małym, zapyziałym klubie. Na scenie byłeś zupełnie inny niż prywatnie. Przynajmniej prywatnie do jakiegoś czasu. Na scenie mimo tekstów traktujących o bólu i cierpieniu, o ironio, uśmiechałeś się. Brakowało mi tego, pragnąłem, byś grał koncerty już zawsze, zawsze.
A ty uciekłeś, najzwyczajniej w świecie zostawiając mnie samego, w pustym mieszkaniu, z niedopitym winem, z nieskończonym tekstem, który i tak wylądowałby w śmieciach, zanim zdążyłbym się ciebie poradzić odnośnie jego poprawności. Tematycznej głębi. Czegokolwiek. Zawsze szukałem jakiegoś taniego pretekstu, aby móc się do ciebie zbliżyć. Zbliżyć się, ale bezpiecznie – w końcu mam powód, hola!, wcale nie tęsknie. Powiedz, a może uciekłeś przed sobą? Może zostawiłeś tutaj kawałek siebie? Czy to znaczy, że zapach twoich perfum, otulający wszystkie sprzęty, całego mnie, ogół otoczenia i, o zgrozo, nieprzejednaną atmosferę, nie jest jedynie imaginacją? Że to coś ponad moje osobiste obsesje? Choć ten zapach i tak ulatnia się za każdym razem, kiedy wychodzę z mieszkania. Wracam, z nadzieją, że wrócisz, albo, że przynajmniej zabierzesz, pod moją nieobecność, resztę swoich rzeczy. Cokolwiek, jakikolwiek znak, że żyjesz. Nie obchodzi mnie prawdziwy powód, dla którego, no cóż, odszedłeś, chciałbym po prostu abyś odszedł raz, a porządnie, a nie bawił się ze mną w kotka i myszkę. Zostawiasz nadzieję, jak ser, jak przynętę, a kiedy podbiegam i, już, o, tak bez wysiłku, mam ją w dłoniach, ty łapiesz mnie, smyrasz nosem, a później znów, cholera, znów gdzieś indziej pozostawiasz ten cholerny ser, którego woń mogę jedynie czuć, i za którym mogę jedynie podążać.
Powiedz, czy kiedykolwiek zamierzałeś pozwolić mi się złapać?

* * *

Tak jak kiedyś jakiś muzyk stwierdził, że najpiękniejszym zapachem jest zapach fanów, tak teraz Akito żegnał się z fanami, biorąc ostatnie kilka głębokich wdechów. Wciąż nie mógł uwierzyć, że sala wypełniona jest po brzegi, a jeden z ich kawałków właściwie w dziewięćdziesięciu procentach zaśpiewał tłum. I nie były to same fanki, nie, nie. Widział wiele ostrzejszych rysów, agresywniejszych fanów, którzy swoim niskim głosem wspomagali Akito, kiedy ten nie mógł z wrażenia złapać tchu. Koncert był nieziemski i nic, jak twierdził, nie mogło uszczęśliwić go bardziej. Cóż, stwierdzono także, że nieodgadnione są wyroki boskie. Nie żeby Akito szczególnie przepadał za historyjkami o głębokiej religijności albo wyrokach starożytnego fatum. Stanowczo nie. Zresztą, nawet jeśli kiedykolwiek mogłyby zakrawać na sprawę ważną, to w tej chwili zasadniczo straciłyby na znaczeniu. Przepraszam, czy w ogóle może istnieć coś wspanialszego od lekko zachrypniętego gardła, przyśpieszonego pulsu i uśmiechów ludzi, którzy uważają, że jesteś Kimś? Kimś, Akito zawsze marzył, aby być kimś naprawdę, a teraz, ot tak, po prostu... Nie, kategorycznie nie uwierzyłby, gdyby nie usłyszał ich głosu, nie dotknął ich, nie poczuł zdumionych spojrzeń i łez wzruszenia.
Nie spodziewał się, że sprawy mogą tak szybko zmienić swój tor. Jeszcze pięć minut temu bezgranicznie szczęśliwy schodził ze sceny, a teraz, pomimo zmęczenia, dech w jego piersiach po raz kolejny został zaparty. Poczuł na ramieniu przyjacielskie klepnięcie Tomoyi i parsknięcie Sory, którzy jakby nigdy nic trzasnęli za sobą drzwiami garderoby. Idioci, pomyślał, wpatrując się w opierającego się o ścianę rudowłosego.
- Kupę lat - parsknął ironicznie Saga, pozwalając ciemnym okularom zjechać na sam czubek nosa. - Gratuluję, koncert na prawdę był świetny - dodał z lekkim uśmiechem.
- Nie spodziewałem się, że zaszczycisz mnie swoja obecnością - przyznał chłodno, podchodząc do swojego rudego przyjaciela i odgarniając mu włosy z czoła. - Nie wyglądasz najlepiej, wiesz? - zdobył się na cichy komentarz. Stanowczo nie wyglądał albo po prostu Akito zdążył przyzwyczaić się do jego nieobecności i zapomnieć o głębi wizerunku.
Saga dmuchnął sobie w grzywkę, lustrując blondyna uważnym spojrzeniem. - Kredka ci się rozmazała - zauważył nieco złośliwie, poprawiając okulary. - Zabieram cię stąd, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko małej powtórce z rozrywki? Albo raczej krótkiego podsumowania naszej dotychczasowej znajomości? - dotknął, niby przypadkowo, ręki Akito w ten swój cudowny, delikatny sposób, z tym swoim cudownym, delikatnym uśmiechem na twarzy. Dupek, znowu! - Tęskniłem - dodał uwodzicielsko.
- I że niby w tym momencie miałem rzucić ci się na szyję? - zakpił z przekornym uśmiechem. - Tym razem to twoje zachowanie zdaje się być infantylnym, wiesz? - próbował być złośliwy, naprawdę! Próbował, chciał odpłacić mu się za to niezdecydowanie. Zresztą, gdyby chociaż był odrobinę lepszy. - Kocham cię - mruknął, mięknąc, kiedy (ten przeklęty) basista posłał mu spojrzenie swoich zniewalająco dużych oczu.
Akito niemal czuł na swoich wargach oddech Sagi, kiedy ten wymsknął się spomiędzy ściany a blondyna i przeszedł kilka kroków korytarzem. - Zabieram cię, zbieraj się - powiedział tylko.

Znowu uciekasz. Całe twoje życie jest ucieczką, a po każdej kolejnej coraz bardziej boję się spojrzeć ci w oczy. Ciekawe czy miewasz podobnie? Czy kiedy jedziemy twoim cholernym, luksusowym samochodem, twój uśmiech wróży coś konkretnego? Czy to tylko najzwyklejsza oznaka radości na mój widok? Cóż, ty nigdy nie należałeś do najzwyklejszych.


* * *


Jak zwykle, siedzieli na ziemi przed hotelowym telewizorem. Tym razem wyłączonym. Z ust Sagi uciekał papierosowy dym, ulatywał niczym uczucia. Akito przypatrywał się rudowłosemu w milczeniu, sącząc wino, bo ah, czerwone jest takie romantyczne!
- W końcu ci się udało. Jesteś sławny. Jak się z tym czujesz? - Saga podetknął blondynowi pod nos wyimaginowany mikrofon, śmiejąc się perliście.
- Oh, uwielbiam tłumy nastolatek piszczących na mój widok! To niezwykle podniecające! - rozprawiał ironicznym tonem, żwawo gestykulując. - To w jaki sposób pożerają mnie wzrokiem - nakręcał się. - Kiedy rzucają we mnie stanikami. Gdy ich usta wyginają się w niemym wyrazie ekstazy, kiedy śpiewam. I, mrr, ich listy, niebezpiecznie pachnące erotyzmem. Niezaprzeczalnie czuje się jak Elvis. Znasz Elvisa, nie? - zapytał retorycznie, upijając wino, jednocześnie krztusząc się nim.
- Oh, szczególnie, że jakieś siedemdziesiąt procent sali to faceci. Tak, pachniało erotyzmem. I, owszem, masz rację, każdy z nich najchętniej zaciągnąłby cię do łóżka - zachichotał Saga, gasząc papierosa o dywan. - Ale ty wolałeś mnie, prawda?, to mnie wolałeś przelecieć tej nocy niż te dziesiątki innych typów, nie? Oh, no tak, w końcu nadal jestem bardziej popularny niż ty. W końcu mój zespół jest major, w końcu gramy w największych halach, w końcu moje piosenki są na Oriconie. To takie żałosne - dodał gorzko. - Jesteś taki śmieszny, Akito.
Akito jedynie roześmiał się gromkim śmiechem.
- W końcu to mój zespół jest major - zagrzmiał, naśladując Sagę. - Przecież i tak wiem, że w głębi serca chcesz zrobić z tego skandal. Całe twoje życie nie ma sensu. Cały twój świat legł w gruzach. Rozczulasz mnie swoją naiwnością i ideologiami, bo na cholerę, po co ci one? Możesz żyć tak jak ja, grać to, co musisz, podpiąć się pod wielką wytwórnię, stracić swoistość, zmienić nazwę, żeby była taka och i ach. Ukorzyć się, zacząć straszyć egzotycznym akcentem na wywiadach dla zagranicznych stacji. I pamiętaj Akito, jesteś taki śmieszny, bo jeszcze tego nie zrobiłeś. Bo cieszysz się życiem i niezależnością - palnął bez zastanowienia, parodiując rudowłosego. - To chciałeś powiedzieć, Saga? Odrażające i prymitywne. Podoba mi się - zadecydował.
Rudowłosy oparł się plecami o niski, szklany stolik. Śmiał się, głośno i donośnie. Zupełnie nie tak, jak Akito pamiętał. Saga pierwszy raz śmiał się, patrząc na niego z taką kpiną i współczuciem jednocześnie. - Ani się zorientujesz, kiedy Tomoya i Sora cię zostawią dla tych wielkich wytwórni i egzotycznego akcentu dla zagranicznych mediów. Z resztą, nie okłamuj się Akito, ty też o tym marzysz. Takie to głupie i naiwne, te wszystkie wybuchy złości na wspomnienie o tym, że póki co, nie grasz plastikowej sieczki, ale z każdym kolejnym utworem, jednak, osz, kurczę, wyrzucę tej jeden rif, i ten jeden wrzask. Ż a ł o s n e. Nie broń się przed prawdziwym światem. - Wyciągnął rękę w stronę Akito, pogłaskał go po policzku i uśmiechnął się lekko.
- Zostawią mnie? - zapytał retorycznie z lekką kpiną, uważnie przyglądając się Sadze. - Skoro tak mówisz...- dodał natychmiast, tonem neutralnym do bólu, wzruszając ramionami. - Zajebiście. W takim razie będę ci grał serenady pod oknem i wrzucał bokserki hurtem na taras. Och, tak, to ewidentnie piękna przyszłość. - podsumowanie wzniosłe i patetyczne, o tak, racja - niczym wirująca w próżni radość o poranku, pieczętowana pocałunkiem, równie delikatnym, co szorstkim. Słodko gorzkim, przepełnionym niewypowiedzianymi emocjami, napięciem i oczekiwaniem. Na co?
- Bokserki? Wolałbym sam je z ciebie ściągać, niż zbierać z tarasu - westchnął Saga, odrzucając rudy kosmyk w tył. Podciągnąwszy znacząco koszulkę, uśmiechnął się do blondyna, opróżniając kieliszek jednym haustem. Oblizał wargi. - Mam silne uczucie deja vu. Ty też?
- Deja vu? Nudzi cię powtarzalność? - zapytał, sugestywnie unosząc brew do góry i uśmiechając się szeroko. - Dajże ten kieliszek, bo jeszcze się pokaleczysz. - och, taka ironiczna troskliwość, wspaniałe dopełnienie romantycznego wieczoru, kiedy odbiera rudowłosemu lampkę, w której smętnie wirują resztki drogiego wina i ku swojemu niepomiernemu zadowoleniu, wciąga mu się na kolana i powoli, z pewnym zastanowieniem, zaczyna rozpinać guziki jego koszuli; po cichu oczekując protestu albo... Akito sam nie wiedział czego mógłby oczekiwać.
Rudowłosy uśmiechnął się wdzięcznie, przeplatając między palcami kosmyk blond włosów swojego partnera. Jakże żałosna scena, w jakże beznadziejnym spektaklu, z jakże sztucznymi aktorami! Lewą ręką odciągnął od siebie Akito, prawą przytknął do jego bladych ust. - Już nic nie mów. Psujesz nastrój - mruknął bez cienia uśmiechu na twarzy. Spoważniał, bo dobrze wiedział, że tylko na chwilę. Już zaraz mieli nadzy tarzać się po hotelowym dywanie, pośród dobrze wtartego we włókna kurzu, popiołu po papierosach i plam z rozlanego wina. Już za chwilę mieli być jednością - oczywiście tylko na chwilę. Chwilę, w której uczucie - jakiekolwiek by ono nie było; jakkolwiek byśmy go nie nazwali i w jak doskonały sposób próbowali zatuszować - wiąże ludzi zbyt mocno; do tego stopnia, że nie są w stanie oddychać. Ale to wciąż tylko chwila, po której nie ma już nic. Wszystko rozpływa się w niebyt; przeświadczenie o wzajemnej potrzebie pryska i tylko - gdzieś tam - tli się resztka nadziei odnośnie tego, że naprawdę istniejemy, że to coś ponad iluzję i irracjonalne miraże, jednak jest to myśl gorzka i z góry skazana na porażkę; przeznaczona na eksport, recykling, ewentualnie: na przerobienie na mydło. Nic więcej. Chociaż nie, stop. Jest jeszcze coś, o czym nie wspomina się w książkach, o czym się nie myśli, całując ukochanego. Jest żal. Ale nie ten taki żal, jaki czujesz idąc do konfesjonału, powtarzając o kłamstwach, brzydkich słowach i uporze. To jest żal, którego nigdy nie dostrzeżesz będąc blisko drugiej osoby. Żałujesz, że jesteś takim potwornym dupkiem i pozwalasz mu po raz ostatni dotykać swojego ciała. Żałujesz, że wraz z doświadczeniem nabyłeś masochizm, a utraciłeś wszechobecne hedonistyczne pragnienia. Żałujesz, że nigdy więcej nie poczujesz już jego ust na swoich i żałujesz, że wyszło tak a nie inaczej. Jednocześnie istnieje coś silniejszego niż żal. Przeznaczenie. Śmiejesz się, myślisz, że to idiotyczne, a jednak to prawda. Żal można przezwyciężyć, wyzbyć się go, wyrzucić, oddać do adopcji, ale nasz los - nasz los, sam powiedz: jak to w ogóle brzmi? - jest już gdzieś naznaczony. Ta nasza droga; tworzymy ją sami, ale ktoś nią kieruje. I widocznie nie przewidział miejsca na taką konfigurację, nie stworzył cienia nadziei, w ogóle nie wyposażył nas w nadzieję. To naprawdę dalece niesprawiedliwe. Możemy tego nie odczuwać, ale to cholerne okaleczenie. Beznadziejni przyjmujemy życie takim, jakim jest albo raczej takim, jakim chcemy, aby się stało. A ponad wszystko pragniemy, żeby było łatwe i przyjemne. Przyjemne nie znosi żalu.
- Co byś powiedział, gdybym wyszeptał ci, że cię kocham? - westchnął blondyn, obejmując dłońmi twarz swojego kochanka. Skradł mu jeszcze kilka pocałunków, wiedział, że mógł spodziewać się wszystkiego. Przysiadł na nim, uniemożliwiając mu tym samym jakikolwiek ruch. Jeśli powie, że by go wyśmiał, to do niego będzie należał ostatni ruch. To on go zostawi, a nie na odwrót. To Saga będzie żałował, nigdy nie Akito.
- Chcesz wersję optymistyczną czy mniej? - zapytał, przeciągając się leniwie. - W sumie, wszystko zależałoby od mojego humoru, czasami bywam kapryśny - igrał z blondynem, rozbawiony jego idiotycznymi pytaniami; z całych sił powstrzymywał się, aby nie parsknąć śmiechem. Miłość, o tak, zamierzchłe czasy; Akito miłośnik mitologii. - Prawdopodobnie kazałbym ci się zamknąć. - stwierdził polubownie, delikatnie wodząc palcem po jego torsie.
A więc wybrał milczenie. Bez najcichszego jęknięcia pozwolił, by język rudowłosego wślizgnął się do jego ust, a silne ramiona otuliły go, po raz ostatni dając powierzchowne, przysłowiowe ciepło. Poddał się jego pieszczotom, lubił jego dotyk, tak samo jak oddech, spojrzenie, delikatne gładzenie chłodną dłonią po wystających łopatkach. Lubił dreszcz, który przebiegał mu wzdłuż kręgosłupa, kiedy tamten zlizywał kropelki potu z jego szyi, aż po samo ucho. Ale ostatnio było inaczej. Jego język stał się szorstki i immanentnie nieobecny, o ile to w ogóle możliwe w tej wybitnie namacalnej rozciągłości geograficznej. Spojrzenie miał jakieś takie bardziej zamglone niż zwykle; nad ranem wesoło podrygujące iskierki wypaliły się do cna, a może wykruszyły się, jak opiłki granitu albo zlodowaciały w przypływie mroźnych mas powietrza z nad tych sfer umysłu, nad którymi zazwyczaj mamy pełną kontrolę. Tym razem chyba jej zabrakło; zabrakło wielu rzeczy. W spojrzeniu czaiło się już tylko chłodne pożądanie, w ruchach - dziwny spokój, pozbawiony choćby okruszka dawnej gwałtowności. Ale co tam, do cholery! Na koniec, pozwólmy sobie zapomnieć, że kiedykolwiek to się zaczęło. Niech wszystko, od potu po wspomnienia, spłynie po nas niczym woda pod prysznicem. Nienawidźmy się dopiero od jutra. W końcu w naszych krótkich życiach potrzebna jest odrobina przyjemności! Jakbyśmy tego zupełnie nie ogarniali, pomimo wieku i wielkości naszych członków. Skoro już zmuszeni jesteśmy żyć namiastkami, pozwól chociaż aby przynajmniej one były wobec ciebie uczciwe. A więc pieść go językiem, dłońmi, oddechem, pozwól mu uciec w zapomnienie, a jutro zapomnij jego imienia. To nie takie trudne, prawda? Przynajmniej nie w momencie kiedy świat wiruje niczym w jakimś chorym poemacie. Zabawne. Niedługo stoczymy się do poziomu motylków w brzuchu i dusz, nerwowo podrygujących na ramieniu. Co zostało nam z wzniosłych, egzystencjalnych buntów? Ery koktajlowych prezerwatyw i maratonów krótkich związków oraz uwikłanych w nie wybitnie długonogich brunetek przeminęły bezpowrotnie. Namiętności wyparowały; tamte uczucia: silne i mimo wszystko dobre, zaginęły, pozostając nieodnalezionymi. Co nam zostało, pytam jeszcze raz? Chore przyciąganie, jakiś tam banalny taniec języków z tanich pisemek dla niewyżytych nastolatek i zgorzkniałych rozwódek? Enigmatycznie splątane ciała, spazmy i wybuchy nagłych agonii? Och tak, orgazm. Kilka, jakiś tam, przeżytków przyjemności i woń papierosów, zmiażdżonych w tylnej kieszeni jeansów.
Jednakże cieszę się, że jesteś ze mną tej nocy.

* * *

Właściwie nawet nie musimy mówić, tego cholernego, „żegnaj”, by spostrzec, że odchodzimy. Czujemy to w kościach, na długo przed faktem dokonanym. Zupełnie jakbyśmy doskonale znali nasz los, jakoby jego karty zostały wyryte w naszych świadomościach, nie pozwalając nam choćby na odrobinę gwałtowności; przecież nawet truskawkowa czekolada rozpuszcza się powoli i pozostawia posmak na długo po jej spożyciu. Być może wczorajszy wieczór był wspaniały, a twoje ciało poddane drżeniu zupełnie zatraciło się w rzeczywistości, jednak, kiedy dzisiejszego ranka podniosłeś lewą powiekę, zupełnie nie wyglądałeś na jakoś super-zdziwionego faktem, że miejsce obok jest puste, a ubrania poskładane w kostkę na fotelu. Nawet się nie rozzłościłeś, kiedy przeczytałeś zapisany drobnym drukiem świstek, mówiący o niezapomnianym przeżyciu i czeku na sto tysięcy jenów, za noc, pozostawionym w recepcji.
Zamówiłeś kawę i śniadanie, odsłoniłeś beżowe zasłony.
Jesień. Teraz wszystko obumiera szkarłatem zachodzącego słońca, brązem zeschniętych liści, intensywnością twoich rudych włosów.

1 komentarz:

  1. Ożesz, a niech Cię, Was - właściwie. Miałam nie czytać, bo za długie, bo nie mam czasu, ochoty. Wystarczyło przelotnie zerknąć, aby mnie wciągnęło. Cóż, budowa zdań powalająca, uczucia bohaterów - szczerze? Zmiażdżyły mnie. Moja inwencja twórcza zamknęęęęła się na długo, oj tak, tak czuję. Fick taki jak lubię; inteligentny, zajebiście intrygujący i co najważniejsze, a dziwne - wsiąka. Właściwie przy każdym zdaniu należałoby zastanowić się nad sobą - nad tym, co robimy źle, czego nie mówimy, a co zbyt często zdarza nam się powiedzieć. Wiesz, właściwie mogę Wam podziękować. Czekam na kolejne twórczości z Marcelem! ^^
    Pozdrawiam i skromnie informuję, że u mnie na blogu mały news się pojawił. ;3'
    Neko.

    OdpowiedzUsuń